
Chrześcijaństwo i tatuaże – czy to dobre połączenie?
Uważam, że decyzja chrześcijanina o zrobieniu tatuażu należy do kategorii, którą teologowie nazywają adiaforą, starogreckim słowem zapożyczonym od stoików, które czasami jest używane w książkach teologicznych w odniesieniu do czynności, która nie jest ani cnotą, ani wadą. Innymi słowy… moralnie szara strefa – dopuszczalna, ale niekoniecznie wskazana.
Mimo to jest kilka powodów, dla których nie jestem podekscytowany tym, że młodzi chrześcijanie wyruszają po swój comiesięczny tatuaż. Poniżej znajdują się dwie obawy:
1. Czy będziesz szczęśliwy/a, że podjąłeś trwałą decyzję o napisaniu czegoś na swojej skórze, gdy masz powiedzmy 57 lat? (Dlaczego 57?, pytasz, bo tyle mam lat. Nie ma innego powodu.) Wielu z nas w wieku 20 lat podjęło decyzje, które uważaliśmy za dobre pomysły, a które nie są już tak mądre teraz. Na szczęście niektóre z tych decyzji zapisaliśmy, mówiąc metaforycznie, nietrwałym atramentem.
2. Martwię się, że obecność tatuażu może przeszkodzić w przyszłym chrześcijańskim świadczeniu każdemu, kto choć trochę jest otwarty na długoterminową zagraniczną pracę misyjną. W rzeczywistości jest sporo miejsc na tej małej planecie, gdzie ktoś noszący tatuaż będzie postrzegany jako anarchistyczny gangster. Żadna ilość wyjaśnień nie usunie tego założenia z umysłów ludzi w niektórych miejscach na świecie. Czy taka ocena jest sprawiedliwa? Nie. Ale to rzeczywistość. Czy chcesz być otwarty na wszystko, co Bóg może od ciebie wymagać w przyszłości, w tym służyć jako misjonarz za granicą? Wtedy frywolka może nie być dobrym pomysłem.
Mimo to w większości sytuacji nie wierzę, że zrobienie tatuażu jest grzechem. Ani ktoś, kto pokazuje tatuaż na swoim ciele, nie przeszkodzi mi w pełnej chrześcijańskiej społeczności z użytkownikiem — a nawet w szczerym szacunku dla tej osoby. (Szczerze, prawie nie zauważam tatuaży, trochę mi tylko przeszkadzają jak brud na skórze – przepraszam, że cię rozczarowałem!)